Razem z mężem wychowywaliśmy naszego jedynego syna Artura. Oboje pracowaliśmy, zapewniliśmy naszemu dziecku dobre wykształcenie, ale nie mieliśmy czasu, aby zaoszczędzić na mieszkanie. W wieku 21 lat Artur poznał Aleksandrę i postanowił się z nią ożenić.

Nie byliśmy temu przeciwni. Szkoda, że nie widzieliśmy wtedy jaka to rozpieszczona księżniczka. Zawsze uczyłam Artura, że należy żyć w granicach swoich możliwości i starać się nie pożyczać pieniędzy ani od znajomych, ani z banku.

Trzeba myśleć o przyszłości, a nie żyć dniem dzisiejszym. Dopóki mój syn był pod moimi skrzydłami, tak właśnie było. Ale żona namawia Artura do zaciągania coraz to nowych pożyczek, nie martwiąc się o to, co będzie jutro.

Mój syn wziął pierwszą pożyczkę z okazji swojego ślubu. Kiedy dowiedzieliśmy się z mężem o kwocie pożyczki, oboje złapaliśmy się za głowy. "Synu, po co wydawać takie pieniądze na jeden dzień?

Lepiej byłoby spłacać ratę kredytu na mieszkanie albo nazbierać na wkład własny" - próbowałam przekonać mojego zakochanego syna. "Mamo, zrozum, chcemy zapamiętać ten dzień do końca życia. Prawdziwe wesele, a nie obiad w restauracji z rodziną.

Dostaniemy trochę kasy w kopertach. To akurat będzie na kredyt” - odpowiedział mi Artur. Nie kłóciłam się. Być może mój syn miał rację: ślub powinien być jeden - i to na całe życie. Miałam nadzieję, że nowożeńcy będą w stanie zebrać wystarczająco pieniędzy z prezentów.

Mój mąż i ja chcieliśmy dać młodym nasze oszczędności, ale potem zmieniliśmy zdanie. "Niech najpierw sami coś zaoszczędzą, a potem, jeśli nie starczy im na mieszkanie, dołożymy więcej. Nie spieszmy się" - mądrze pomyślał mój mąż. Do dziś jestem mu wdzięczna za tę decyzję. Czas mijał. Młodzi zamieszkali w mieszkaniu ciotki Aleksandry.

Krewna wyjechała za granicę i poprosiła siostrzenicę o opiekę nad mieszkaniem. Takim sposobem Artur i Ola płacili tylko za media. Mój syn powiedział, że on i jego żona oszczędzają większość swoich zarobków na przyszłe mieszkanie.

Cieszyłam się bardzo. A potem Artur i jego ukochana polecieli do Tajlandii.  Mój mąż i ja, delikatnie mówiąc, byliśmy zaskoczeni taką wiadomością. Skąd młodzi ludzie mieli pieniądze na takie wakacje?

Po ich powrocie szczerze zapytałam o to syna. Przyznał, że na wyjazd wydali z żoną wszystkie oszczędności, a nawet wzięli niewielką pożyczkę. "Ale jak to? Nie tego cię uczyliśmy całe życie. A co, jeśli ciocia Oli wróci lada dzień? Zostaniesz na ulicy!" - próbowałam przemówić synowi do rozsądku. Ale był głuchy na moje słowa, a ja nie miałam już siły tłumaczyć mu życia.

Minęło jeszcze kilka lat. Zdałam sobie sprawę, że Artur nie wyszedł z długów i kredytów. A Ola cały czas chwaliła się nową biżuterią i telefonami, które dopiero co wyszły. Ja tylko wzdycham i płaczę w poduszkę, zdając sobie sprawę, że nigdy nie zaoszczędzą na mieszkanie.

Niedawno świętowaliśmy 10. rocznicę ślubu Arthura i Aleksandry. Po raz kolejny opowiedzieli nam, jak skrupulatnie oszczędzali pieniądze na zakup mieszkania.

W między czasie urodził się im jeszcze syn, który nawet nie miał swojego pokoju. Więc ja i mój mąż przestaliśmy już wierzyć w te bajki. Swoje oszczędności, które planowaliśmy podarować w prezencie ślubnym, sami zainwestowaliśmy w kredyt mieszkaniowy.

Teraz wynajmujemy mieszkanie, a dochód przeznaczamy na spłatę kredytu. W przyszłości, gdy nasz wnuk dorośnie, przepiszemy mieszkanie na niego. Jeśli rodzice nie będą chcieli opiekować się dzieckiem, zrobią to dziadkowie.