Problemy między rodzicami a dziećmi znane są od dawna. To, co młodzi ludzie uważają za rzecz oczywistą, dla starszych jest często nowością. Na przykład wszelkie pożyczki z banku, nawet niewielkie, starsze pokolenie postrzega jako prawdziwy koniec świata.

Nie zamierzam rozstrzygać, kto ma rację, a kto nie. Chodzi o coś innego. Jeśli ktoś naprawdę potrzebuje pieniędzy, to niech bierze tę pożyczkę. Ale będzie musiał oddać to ze swojej własnej kieszeni. Poleganie tylko na rodzicach to jeszcze inna sprawa.

Mój syn jest już dorosły, ma 32 lata. Dobry chłopak, ale według mnie zbyt późno zaczął samodzielne życie, miał 28 lat. Tak, z jednej strony nie pozwoliliśmy mu odejść, ale z drugiej strony nigdy nie zarabiał wystarczająco dużo, żeby wynająć mieszkanie.

Musiałby albo zrezygnować przynajmniej z minimalnego komfortu, albo spędzać cały czas w pracy. A wtedy po co mieszkać osobno, skoro nie masz czasu być w domu? Cztery lata temu jego babcia, moja mama, odeszła z tego świata.

Mieszkanie po niej przypadło Damianowi. Sam wydał pieniądze na remont, inwestując swoje oszczędności i zaczął je powoli urządzać. Jak to zwykle bywa, młody mężczyzna z mieszkaniem wkrótce znalazł sobie dziewczynę.

Nie zwracałam wcześniej zbyt wiele uwagi na jego życie osobiste, ale nie mogę sobie przypomnieć niczego poważnego. Dziewczyna, Julia, okazała się bardzo miła. Młodsza od mojego syna o 4 lata. Ona też nie była zbyt rozpieszczana w dzieciństwie: wychowywał ją tylko ojczym, który był alkoholikiem.

Można sobie tylko wyobrazić, jakie miała warunki w domu: ciągłe awantury, histerie i brak pieniędzy. Ale wtedy cieszyłam się z ich związku, szczęścia mojego syna i z niecierpliwością czekałam na wnuki.

Pierwszy rok minął świetnie. Młodzi ludzie zamieszkali razem, nauczyli się wspólnego życia i nawet zaczęli rozwijać swoją karierę. Wiedziałam, że mają ambicje na więcej, ale przynajmniej zaczęli coś w tym kierunku robić.

Potem pojawiło się trochę pieniędzy, a oni zaczęli się trochę rozluźniać: kupili modne ubrania, drogie telefony. Do takiego luksusowego życia łatwo się przyzwyczaić i nagle ma się większe wymagania. Zaślepieni takim myśleniem, zaczęli brać kredyty.

Dzięki Bogu, ze zwykłego banku, a nie jakichś szemranych miejsc. Ale kredyt to kredyt. Bierzesz cudze pieniądze na jakiś czas, a oddajesz swoje na zawsze. Pewnego razu odwiedziłam ich, żeby porozmawiać i zobaczyć, jak żyją. Pierwsze wrażenie było pozytywne, ale trochę dziwne. 

Mieszkanie było ładnie urządzone, widać, że świeży remont (już drugi) dodał dużo uroku. Pełno nowoczesnych urządzeń, a po podłodze cichutko jeździł robot sprzątający. Ale na podłodze zobaczyłam także stosy nieotwartych pudełek z nowymi rzeczami.

Samo pudełko było już pokryte kurzem, więc wydawało mi się, że nie są one szczególnie potrzebne, szczególnie, że pewnie kupione za pieniądze z banku. I kiedyś, prędzej czy później, trzeba będzie je oddać.

No jak tam chcą, ale bardziej mnie zaskoczyło coś innego. W lodówce - absolutne pustki. Całkowity brak jedzenia. Tylko kilka sosów i kapusta, która jest pewnie starsza niż ja. Na moje nieme pytanie syn wydukał coś w stylu, że wypłata będzie właśnie na dniach, więc trzeba jeszcze trochę poczekać, a Julii została jakaś tam gotówka.

Łatwiej jest zamówić gotowe jedzenie niż tracić czas na gotowanie. Myślał, że zamydli mi oczy, przecież znam ich sytuację kredytową. Wszystko jest rozplanowane na trzy lata do przodu. Minimum. Ale życie w wiecznym długu im odpowiada.

Oczywiście dałam synowi trochę pieniędzy i zrobiłam zakupy. Ale przecież tak nie powinno być. Wiem, że oboje nie mają złych nawyków, siedzą w domu wieczorami i oglądają seriale. Ale muszą po prostu kupować rzeczy, może to też jakieś uzależnienie. Mają je, a nawet wszystkich nie używają...

Jak ich odzwyczaić od tego wszystkiego? Jak wyleczyć ich z tego uzależnienia? Przecież nie są głupimi dziećmi, a tak się właśnie zachowują. Nie rozumiem.

Główne zdjęcie: str