Teraz Maria jest już docentem, od czterech lat ma męża. W wieku 32 lat spotkała mężczyznę, w którym się zakochała no i pobrali się. Kwestie finansowe i mieszkalne ich życia rodzinnego niech was nie niepokoją, bo już ma swoje mieszkanie, tata pomógł jej kupić. Mąż jest rozwodnikiem, pierwsze mieszkanie pozostawił pierwszej żonie i przeprowadził się do matki. Postanowili, że nie będzie płacił alimentów, więc nie dzielili majątku.
Mieszkanie Marii jest w pięknym, nowym budynku, oddalonym od centrum miasta, ale blisko do uniwersytetu, w którym Maria wcześniej wykładała i obroniła się. Tu mieszkają także jej rodzice. Po założeniu rodziny przeniosła się do innej uczelni w centrum miasta. Dla męża centrum też było wygodniejsze. Porozmawiali i zdecydowali, że wynajmą swoje mieszkanie. I sami też wynajmą mieszkanie bliżej nowej pracy. Idealna opcja.
Po roku Maria urodziła dziewczynkę, nie poszła na urlop macierzyński, ale pracuje mniej godzin i stawkę wypracowuje dzięki projektom dyplomowym. Bardziej jej się to opłacało. Młoda mama jak z okładki. Macierzyństwo nie było dla niej problemem, wręcz przeciwnie! Maria to już dorosła kobieta, tak bardzo chciała mieć córeczkę, że te troski to dla niej czysta przyjemność. Z wnuczką siedzi babcia, czasami niania. W domu wszystko gra, obiady są gotowe.
Wszystko wspaniale, oprócz jednego, mąż okazał się lekko infantylnym towarzyszem. Nie chciał ani dziecka, ani ciężkiej pracy (a pracuje w biurze).
No a skoro żonie zachciało się córki, to niech ma, bawi się z nią lalkami, tylko jego lepiej nie ruszać. (Tak powiedziała Marysia, może nie do końca tak jest, ale po co miałaby wymyślać).
To był długi wstęp. Bo, jak często bywa, życie może płynąć powoli i monotonnie. I może być zapełnione po brzegi każdego dnia, tak że nie ma czasu usiąść. Jak sądzi Maria, ten rok to taka lekcja życiowa, żeby zrozumiała wszystko o sobie, mężu i ich rodzinie.
Pierwszy cios to choroba mamy Marysi. Przez prawie rok kobieta walczyła o swoje życie i w końcu jej się udało. Ale w tym czasie nie miał kto siedzieć z dzieckiem, niania, do której się przyzwyczaili, jest wolna dopiero po obiedzie. Pomagał tata Marysi, a późną wiosną przekonał zięcia, żeby wziął wolne. A potem już były wakacje i przedszkole.
Mąż wytrzymał pierwszy tydzień, a potem się posypało, po prostu nie lubi dzieci. Trzeba było błagać teściową. Przyszła parę razy bez ochoty, ma przecież wnuka - syna córki, to jej oczko w głowie, a tu mała Ola, to przecież córka Marysi i ma inną babcię i dziadka. Maria, kiedy usłyszała to, oburzyła się, po raz pierwszy nie powstrzymała się i krzyknęła na męża:
- Jak niby Aleksandra nie jest ich wnuczką, to co, ja nie jestem żoną? Czyli w ogóle nie uznajesz dziecka? Po co jej wtedy dałeś nazwisko? — Rozpoczęła się kłótnia, ale mąż, trzasnął drzwiami i poszedł do baru, żeby oglądać mecz.
Wiosną macierzysta uczelnia Marii zaproponowała korzystną ofertę pracy i bardzo dużo obowiązków, oraz powrót do pracy nad doktoratem. Doskonałe perspektywy, a przede wszystkim miejsce dla małej Oli w przedszkolu. A co za tym idzie przeprowadzka do pierwszego mieszkania, co nie ucieszyło męża. Teraz chodzi do pracy pieszo, a z mieszkania żony musiałby dojeżdżać godzinę. Bez sensu to wymyśliła. Trzeba było szukać pracy w centrum.
— Ale tam mieszkają moi rodzice. Tata czasem będzie mógł odebrać wnuczkę ze żłobka, a ja będę mogła więcej czasu spędzać z mamą - broniła się żona, - przecież moi rodzice jeżdżą do nas tą godzinę, żeby z Olą siedzieć, a teraz ty będziesz jeździć do pracy, jaki jest problem?
Mąż milczał.
Przez kilka dni był zły, a potem mu przeszło. Nic nie mówił, ale wyraźnie coś planował.
I po tygodniu żona dowiedziała się o niespodziance, okazało się, że mąż postanowił kupić samochód. W centrum nie jest im potrzebny. A teraz jest to bardzo przydatna rzecz, żeby jeździć do pracy. Wziął na kredyt, jego pensja jest niewielka, ale stabilna i wspólnych pieniędzy wystarczyło.
Marysia nawet się ucieszyła, samochód w rodzinie - to przydatna rzecz, chociaż można było wybrać coś prostszego. Rata miesięczna była trochę wysoka. Ale poradzą sobie razem.
Ale radość żony była krótkotrwała. Ona płaci, a nie może nim jeździć, nawet mamę ze szpitala do domu zabierali taksówką. Przez całe lato „pozwolił” jej użyć samochód trzy razy, i to tylko do sklepów po sprzęt i materiały do małego remontu, odświeżenia mieszkania po lokatorach. Potem się okazało, że swojej mamie syn nie odmawia, siostrze z dzieckiem też nie, a mieszkają w centrum, niedaleko jego pracy.
Skoro tak się miały sprawy, to Maria zdecydowała, że nie będzie płacić za kredyt. Lepiej wydać te pieniądze na dwa tygodnie wakacji nad morzem z dzieckiem, na to warto oszczędzać. Postawiła męża przed faktem dokonanym, tak samo jak on ją kiedyś z samochodem.
Wykupiła wycieczkę i pojechała na wakacje z córeczką.
Kiedy wróciły na lotnisku czekał na nich jej tata.
Wieczorem żona zadzwoniła do męża, bo w mieszkaniu nie było już nawet jego rzeczy. Chciała usłyszeć jakieś wyjaśnienia, przecież są dorosłymi ludźmi, a dostała taką dziecinną odpowiedź:
— Nie zasługujesz na moją miłość! Rodzina to świętość! Mamy kredyt i trzeba go spłacić, a nie wydawać pieniądze na wakacje!
— A ja nie będę tańczyć, jak mi zagrasz! Nie będę stawać na głowie i przynosić pieniędzy na samochód, którym nawet nie jeżdżę! Nie podoba ci się to mieszkanie, dziecko, mieszkaj u swojej mamy! Z jakiej racji mam ci dawać samochód!
Dziwnie, ale teściowa również z jakiegoś powodu wyrzuciła męża Marii po kilku miesiącach. Przyjechał wtedy do „żony” jak gdyby nigdy nic, ale zamki były nowe, a dokumenty o rozwodzie były już złożone. A jak tata Oli przeklinał, kiedy dowiedział się, że będzie musiał płacić alimenty.
Na tyle, na ile wiem, Marysia żyje teraz dla swojej córki, ma faceta, ale nie zamierza wychodzić za mąż. Teraz jej rodzina to: córka, rodzice i doktorat! No cóż, nie każdy ma szczęście do mężczyzn.
Główne zdjęcie: youtube