Matka mojego męża ma swoje poglądy dotyczące wychowania dzieci. Najstarszy syn uważa, że jest zbyt surowa, a najmłodszy syn nie chce do niej jeździć. Jednak teściowa uważa, że jest jedyną osobą zajmującą się wychowaniem dzieci.
Mamy z mężem dwóch synów. Najstarszy ma trzynaście lat, najmłodszy osiem. Dzieci dorastają, mają różne charaktery i zainteresowania, ale mają jedną wspólną cechę: nienawidzą jeździć do babci. Starszy po prostu przestał jeździć, a młodszy chętnie będzie sprzątał swój pokój przez cały tydzień, byle tylko nie jechać do babci.
Nie miałyśmy zbyt dobrego kontaktu z teściową, przez długi czas mieszkaliśmy w różnych miastach. Moja teściowa ciągle pracowała, więc nie wtrącała się w nasze życie, żyła własnym życiem. Bardzo się cieszyłam z tego powodu. Z wnukami też rzadko się widywała, zazwyczaj tylko składała życzenia i dawała prezenty.
Trzy lata temu zrezygnowała z pracy, uznając, że jest zmęczona i nadszedł czas na zasłużony wypoczynek. Sprzedała swoje mieszkanie i przeprowadziła się bliżej nas. Najpierw się zadomowiła, a potem zakasała rękawy i zaczęła zajmować się wychowaniem wnuków. Jednak nie wszystkim się to spodobało.
Teściowa ma dziwne podejście do wychowania dzieci - uważa, że należy być surowym rodzicem. Gdy dzieci były u niej, to były stawiane do kąta, ich preferencje co do jedzenia w ogóle nie były brane pod uwagę. Najmłodsze dziecko, które nawet w domu nie chciało jeść, potrafiło godzinami siedzieć przy stole z talerzem kaszy manny czy zupy.
- Po co Pani to robi? - powiedziałam ze złością, zabierając płaczącego syna.
- Mam wyrzucić teraz jedzenie? Rozpieszczasz je! W naszej rodzinie nie ma zwyczaju wyrzucania jedzenia - oburzyła się teściowa.
- A w naszej rodzinie nie ma zwyczaju traktować dzieci w taki sposób!
Teściowa postanowiła nadrobić stracony czas i zaczęła wtrącać się w nasze życie. Oczywiście odpierałam jej ataki. W końcu jestem dorosłą osobą i nie trzeba mnie uczyć jak wychowywać dzieci.
- Ona po prostu jest przyzwyczajona do tego, że zawsze rozkazywała w pracy. Wciąż nie może się z tym pogodzić. Postaraj się ją zrozumieć - prosił mnie mąż.
Ale teściowa postrzegała to jako słabość. O ile mogłam to jeszcze tolerować w stosunku do siebie, to nie mogłam tego znieść w stosunku do moich dzieci. Są wystarczająco dorosłe, by mieć własne zdanie. Jednak teściowej się to nie podobało.
Z tego powodu dzieci nie chcą do niej jeździć. Nie mogę zmusić starszego, gdyż jest już dorosły. Jeśli chodzi o najmłodszego, to woli sprzątać w swoim pokoju, niż jechać do babci. Od razu zaczyna być grzeczny, gdy tylko wspominam o babci. Nie mogę zapomnieć o tym, jak przez osiem godzin odrabiała z nim lekcje. To było w pierwszej klasie.
Teściowa się obraża, że wnuki do niej nie przyjeżdżają. Nie ma co tłumaczyć, że to jej wina.
- Nie wychowujesz dzieci. Tylko ja potrafię to zrobić, gdyż ty jedynie potrafisz ich rozpieścić - mówi moja teściowa.
Rozpieszczać dzieci to nie znaczy, że trzeba krzyczeć na nie od samego wejścia do mieszkania, zmuszać ich do jedzenia tego, czego nie lubią, wyrywać kartki z zeszytów z powodu jednego błędu. Nie ma sensu obrażać się na dzieci, jeśli mają własne zdanie. Generalnie wszystko, co w moim rozumieniu dotyczy normalnej relacji między matką a dzieckiem, dla mojej teściowej oznacza rozpieszczanie.
- Biedactwo, w jaki sposób udało ci się pozostać normalną osobą, mając taką matkę? - zapytałam męża.
- Babcia mnie wychowała, mama nie miała na to czasu, gdyż ciągle pracowała albo spotykała się z facetami - wzruszył ramionami mój mąż.
Tak to już jest - nie wychowała własnego syna, zrzuciła ten obowiązek na matkę, a teraz chce zając się wnukami. Nawet mój mąż się zgadza, że jego mama przesadza i należy ograniczyć jej kontakt z dziećmi.
Główne zdjęcie: youtube