Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zwykle. To prawda, początkowo byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu zaangażowania młodszego brata mojego męża w remont. Ale moja teściowa upierała się, że to złoty chłopak i zrobi wszystko najlepiej. A pieniądze przydałyby mu się już teraz, bo jego rodzina się powiększa. 

- Co ci zależy, i tak kogoś zatrudnisz. A tu masz okazję wziąć własnego brata, a nie obcego faceta z ulicy - przekonywała nas teściowa.

Mąż w końcu jej uległ, a moja intuicja podpowiadała mi, że ta dobroć jeszcze wyjdzie nam bokiem, co zresztą się stało. Szwagier miał nam położyć kafelki w łazience, zrobić płytki nad blatem w kuchni i położyć podłogę w korytarzu. Przyjechał, wyliczył, ile potrzebujemy, uzgodnił koszt swoich usług i powiedział, żebyśmy zadzwonili jak już wszystko kupimy.

Chcieliśmy uwinąć się z remontem przed świętami i sylwestrem, więc długo nie zwlekaliśmy, następnego dnia zamówiliśmy płytki, tydzień później je przywieźli i można było zaczynać. Mój mąż zadzwonił do brata, że może już działać. Szwagier powiedział, że jeszcze cztery dni potrzebuje na zamknięcie poprzedniego zamówienia, a potem przeniesie się do nas.

W porządku, poczekamy aż tam skończy. Termin naglił, ale on uspokajał mnie, że zrobi wszystko szybko i na pewno zdążymy skończyć remont przed nowym rokiem. Sześć dni później szwagier pojawił się i zaczął kłaść płytki w łazience. Pracował przez jeden dzień, po czym zniknął. Jego żona trafiła do szpitala na podtrzymanie ciąży, a szwagier codziennie do niej jeździł, więc nie mógł pracować.

- Przepraszam, wszystko wypada mi z rąk, bardzo się martwię - usprawiedliwiał się przed mężem. 

Tak po ludzku można zrozumieć, szczególnie, że to krewny. Ale to też nasz pracownik, któremu zapłaciliśmy za robotę. Nie odezwałam się wtedy ani słowem. Już i tak z powodu tego remontu z mężem regularnie się kłóciliśmy, nie chciałam kolejnego powodu do awantury. 

Przez dwa tygodnie szwagier nie pojawiał się u nas, wszystko było tak, jak wcześniej. Potem przyszedł, zrobił kolejną ścianę i znowu zniknął. Znowu jakieś powody osobiste: nie mogę pracować, przepraszam, zrozumcie. Wkurzała mnie ta cała sytuacja, ale milczałam, mąż i tak już był zły na brata.

Tak czy inaczej, nasz szwagier nie skończył tej toalety. Cały czas mówił, że „jutro”, obiecywał, usprawiedliwiał, w końcu mój mąż miał dość i zatrudnił innych ludzi. Ci przyjechali, przez tydzień wykonali całą pracę, a my szybko uwinęliśmy się z resztą remontu, bo nie chcieliśmy świętować w takim bałaganie.

Skończyliśmy wszystko na czas, chociaż poświęciliśmy dużo energii i nerwów. Chcieliśmy zaprosić rodzinę na święta do nas. Z rodzicami nie było problemów, ale do teściowej mąż nie mógł się dodzwonić. Po prostu nie odbierała telefonu lub odrzucała połączenia.

To było dziwne, więc mąż postanowił pojechać do mamy. Wrócił zdziwiony - matka była obrażona na niego, a raczej na nas, że nie pozwalamy szwagrowi zarabiać. My, jak się okazuje, powinniśmy byli wczuć się w jego sytuację i poczekać, aż jego okoliczności uniemożliwiające mu pracę się skończą. 

Ale jego sytuacja jeszcze się nie skończyła. Mój mąż i brat rozmawiają normalnie, więc wiem, że znowu siedzi u boku swojej żony, trzymając ją za rękę, żeby się nie martwiła. Do porodu zostały jeszcze cztery miesiące, a potem oczywiście nie będzie mógł pracować. Więc co, mieliśmy poczekać, aż dziecko szwagra dorośnie? Na to wygląda.

Ale dla teściowej te wszystkie argumenty to są bzdury, a my nie daliśmy jej biednemu synkowi zarobić.  Teraz nie chce z nami rozmawiać. Może to i dobrze.