Zawsze wierzyłam, że dzieci są najważniejsze w życiu i starałam się dać im to, co najlepsze. Być może dlatego, że wychowywałam swoje dzieci sama. Mój mąż odszedł od nas, gdy nasz syn Adam miał 14 lat, a córka Ania - 10.

Nie płacił alimentów i generalnie słuch po nim zaginął, zostały tylko przykre wspomnienia. Zaczął nowe życie i zapomniał, że w poprzednim ma dwójkę dzieci. Brat pomógł mi wychować syna i córkę, bez niego nie poradziłabym sobie ze wszystkimi trudnościami finansowymi. Nigdy więcej nie wyszłam za mąż ani nie miałam partnera. Odkąd pamiętam, biegałam z pracy do pracy, żeby przynieść dodatkowy grosz do domu.

Cieszyłam się, że mogę wysłać córkę i syna na zajęcia dodatkowe lub kupić im coś fajnego. Uśmiechy na twarzach moich dzieci były najlepszą nagrodą. Nie zaprzeczam, że były trudne chwile, zwłaszcza po rozstaniu z mężem. Ale moje dzieci i ja pokonaliśmy wszystko razem.

Potem mój syn i córka dorośli, zdobyli wykształcenie, pracę, a następnie zaczęli radzić sobie w życiu osobistym. Byłam z nich dumna, mieli między sobą świetne relacje. W ciągu jednego roku mieliśmy dwa wesela, a rok później zostałam babcią. Moja córka urodziła córeczkę - Adriannę. Ania bardzo ceniła swoje stanowisko i nie chciała iść na urlop macierzyński.

Postanowiłam odejść z pracy na jakiś czas i zostać z Adą. Opiekowałam się wnuczką, gotowałam dla Ani i nawet trochę sprzątałam. Należała mi się już wtedy emerytura, więc pieniężnie nie było tak źle.

Gdy Ada miała dwa lata, urodziła mi się kolejna wnuczka, Sylwia - córka syna. Pomagałam synowej przy niej: kąpałam, wyprowadzałam na spacery, zawoziłam do pediatry. W rezultacie przez kilka lat byłam rozdarta między domem a mieszkaniami dzieci.

Ale nie narzekałam na nic, bo byłam pewna, że w odpowiednim czasie syn i córka mi pomogą, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Jednak wnuki dorastały, a Ania i Adam przyjeżdżali i dzwonili coraz rzadziej, a potem zaczęli ograniczać się do smsów.

Przekonałam siebie, że są młodzi i mają własne zmartwienia. Ale ostatnio pilnie potrzebowałam pomocy, bo w moim mieszkaniu pękła rura. Natychmiast zadzwoniłam do syna, aby pomógł mi odciąć wodę.

Ale Adam powiedział, że jest bardzo zajęty i nie może przyjechać. Zadzwoniłam więc do Ani, a ona zasugerowała, żebym zadzwoniła do jakiegoś fachowca i powiedziała, że nie będzie zawracać głowy mężowi taką błahostką.

Tak czy inaczej, w końcu pomogli mi sąsiedzi z dołu - młoda para, której nigdy wcześniej nie spotkałam. Młody mężczyzna zakręcił wodę i nawet naprawił rurę, a jego żona umyła podłogi w moim mieszkaniu, bo wszędzie była woda.

Obcy ludzie pospieszyli mi z pomocą i nawet nie poprosili o pieniądze! Najbardziej irytujące jest to, że ani mój syn, ani moja córka nawet nie oddzwonili do mnie następnego dnia, aby dowiedzieć się, czy sobie poradziłam.

Najwyraźniej nie obchodzi ich, co dzieje się z ich własną matką. Nie powiem, jestem rozczarowana. Myślałam, że zapewniłam sobie spokojną starość, wychowując dwójkę dzieci i wnuki, ale myliłam się.

Tak długo, jak moja rodzina potrzebowała mojej pomocy, dzwonili do mnie i przyjeżdżali do mnie. Teraz zostałam ze swoimi problemami sama jak palec.

Główne zdjęcie: wazne