Andrzej i ja mamy dwójkę pięknych dzieci: 7-letniego syna Tomka i 6-letnią córkę Milenę. Mąż ma własną firmę, a ja zajmuję się domem.

Wcześniej pracowałam jako starszy menedżer w banku, ale potem zdecydowaliśmy z mężem, że przy dwójce dzieci lepiej jest, aby mama była w domu.

Poza tym bardzo lubię tworzyć domową atmosferę i gotować smaczne obiady. Spełnia mnie to. Jeśli chodzi o pieniądze to radzimy sobie dobrze.

Jest tylko jeden problem: mój mąż zawsze faworyzuje naszego syna, a córkę odstawia na dalszy plan.

Od dawna jestem przyzwyczajona do tego, że Andrzej sam odbiera syna z treningu piłki nożnej lub wyjeżdża z nim na cały weekend na ryby.

Kiedyś kłóciłam się z nim, błagałam, żeby pobawił się z córką, albo chociaż posłuchał, jak minął jej dzień.

Ale w najlepszym wypadku Andrzej całował Milenę w czoło przed pójściem spać i mówił, - dobranoc, nawet nie słuchając do końca jej opowieści.

Oczywiście starałam się zrekompensować brak uwagi taty swoją własną, ale w końcu nasza córka ma dwoje rodziców.

Andrzej rozpieszcza Tomka, uważnie słucha i ma czas na zabawę z nim po pracy. Wielokrotnie próbowałam namówić męża na wizytę u psychologa, apelowałam do jego rodziców, żeby jakoś wpłynęli na syna.

Ale do niczego to nie doprowadziło. Mąż uważa, że wszystko jest w porządku, ale coraz częściej widzę smutne oczy córki, gdy patrzy na ojca i brata. Serce mi się kraje. Ostatnio miarka się już przebrała.

Nasz syn chodzi na piłkę nożną, karate i na zajęcia do parku trampolin. Wszystko to pochłania mnóstwo czasu i pieniędzy. W tym roku Milena poszła do szkoły, a ja chciałam, żeby znalazła jakieś hobby.

Nie spodobała jej się gimnastyka, nie chciała grać na pianinie ani rysować, ale na zajęciach tanecznych czuła się jak ryba w wodzie. Nauczycielka pochwaliła Milenę po pierwszej lekcji, a ja zachęcona opowiedziałam o tym mężowi.

Słuchał mnie bez większego entuzjazmu, jak zresztą wszystkiego, co dotyczyło jego córki. Ale tym razem potrzebowałam jego aprobaty. Rzecz w tym, że zajęcia były płatne, a wszystkie pieniądze ma Andrzej.

Ale kiedy powiedziałam mężowi, że potrzebuję pieniędzy na lekcje tańca Mileny, odpowiedział dość ostro: „Jakie znowu zajęcia taneczne? Po co jej to? Nie mamy na co wydawać pieniędzy?”.

- Jak to po co? Mówiłam, że nasza córka dobrze się rusza i ma poczucie rytmu. Nauczycielka ją chwaliła. Niech tańczy, to dobre dla kręgosłupa i zdrowia - zaczęłam się usprawiedliwiać.

- I co dalej? Mam zapłacić za to, żeby pięknie tańczyła z facetami po klubach? - mruknął Andrzej.

"Dlaczego niby po klubach? Może jej się spodoba i będzie występować. A może nawet zechce związać swoje życie z tańcem i zostanie choreografem?" - upierałam się, zaskoczona surowością męża.

- Albo będzie tańczyć w negliżu przed swoim facetem - podsumował mój mąż. "Co ty w ogóle mówisz? A jeśli pójdzie do pracy..." - kontynuowałam. Ale mąż mi przerwał: "Ale ty nie poszłaś".

- Milena to nie ja, ona jest inna - powiedziałam Andrzejowi. "Co za różnica, wszystkie kobiety są takie same. Koniec końców pójdzie na urlop macierzyński i zostanie w domu. Niech lepiej pójdzie na kurs gotowania, na pewno przyda się w życiu. A taniec to strata czasu i nie dam na to pieniędzy. Koniec rozmowy” - powiedział ostro mój mąż.

Prawie się popłakałam z irytacji. Nie mogłam powiedzieć Milenie, że tata nie popiera jej pasji. Tego samego wieczoru poprosiłam rodziców o pieniądze na zajęcia i kostium na następny występ.

Mój mąż nawet nie zapytał mnie, jak udało mi się załatwić zajęcia, chociaż widział, że Milena na nie chodzi. Po tym incydencie poważnie zastanawiałam się nad rozwodem.

Może ktoś pomyśli, że jestem wariatką, ale nie chcę patrzeć, jak ojciec, w dodatku mój mąż poniża swoją córkę.

Podzieliłam się swoimi przemyśleniami z mamą. Uważa, że jestem głupia i odradza mi podejmowanie drastycznych działań.

Podobno są ojcowie, którzy w ogóle nie interesują się dziećmi, ale mój przynajmniej jest zaangażowany w sprawy syna, więc nie mam się czym martwić.

Ale jak mam na to spokojnie patrzeć i nic nie robić? Widzę, jak zazdrość Mileny rośnie i to nie bez powodu. A Andrzej nawet nie chce mnie słuchać i nie chce zmienić swojego zachowania.

Skoro mój mąż uważa, że ma tylko jedno dziecko, to niech sam je wychowuje. Przez stosunek Andrzeja do córki zdałam sobie sprawę, że mniej kocham własnego syna, a to źle.

Muszę postawić sprawę jasno: albo mój mąż poświęci uwagę obojgu dzieciom, albo będziemy musieli się rozstać.

W takim przypadku ja zajmę się wychowaniem Mileny, a Andrzej zostanie z Tomkiem. Zdaję sobie sprawę, że to okrutne, ale nie widzę innego wyjścia.

Główne zdjęcie: str