Moja teściowa ma swoją własną logikę, którą tylko ona rozumie. Rodzice pomogli nam kupić mieszkanie, teraz my musimy pomóc. Brzmi logicznie, gdyby nie jedno "ale" - teściowa i rodzina męża nie mają z tym nic wspólnego. Własne mieszkanie kupiliśmy dzięki moim rodzicom i babci. Ale według mojej teściowej z jakiegoś powodu musimy pomagać bratu mojego męża i jego żonie.

Kiedy pobraliśmy się ze Kubą, jego starszy brat z żoną i dzieckiem mieszkał już z teściową. Miała dwupokojowe mieszkanie, więc kiedy brat Michał postanowił się ożenić, Kuba musiał się wyprowadzić. Teściowa powiedziała, że on sobie sam poradzi, a Michał z żoną będą oszczędzać na mieszkanie. Jeśli trzymać się tej wersji, to oszczędzają już dziesięć lat.

Nie obchodziło mnie życie szwagra i jego rodziny. Były nawet plusy - teściowa przez większość czasu miała mnie gdzieś. Najpierw pracowała, potem siedziała z wnukami. My postanowiliśmy, że najpierw załatwimy sobie mieszkanie, a potem przyjdzie czas na dzieci. Rodzice poparli naszą decyzję.

- Oszczędzajcie, jak możecie, a my wam pomożemy, gdy zdecydujecie się na mieszkanie - powiedział mój tata. 

Nie prosiliśmy rodziców o pomoc, ale nie odmówiliśmy. Zaczęliśmy ciężko pracować, oszczędzając pieniądze na upragnione metry kwadratowe. Po czterech latach nieprzerwanej pracy mieliśmy już przyzwoitą sumę. Wystarczyło na wkład własny.  

Kiedy poinformowałam rodziców, że będziemy zbierać dokumenty do kredytu, tata zasugerował, żeby trochę poczekać. 

- Babci już trudno mieszkać samej, nie ma blisko niej żadnych krewnych. Zabierzemy ją do siebie, a mieszkanie sprzedamy. Zgodziła się.

Więc jeszcze się nie spiesz. Teraz przeniesiemy babcię, mieszkanie sprzedamy, pieniądze dostaniesz, a potem kupisz sobie mieszkanie. Może nie będziecie musieli brać kredytu. 

Byliśmy niesamowicie zadowoleni z takiego obrotu spraw. Nie spodziewaliśmy się, że w ogóle uda nam się obejść bez kredytu, ale moglibyśmy zmniejszyć jego kwotę o ponad połowę, a to już było coś. Moi rodzice załatwili wszystko w cztery miesiące. Babcia się przeprowadziła, mieszkanie zostało sprzedane. Dostaliśmy sporo pieniędzy.

Plus nasze oszczędności. Starczyłoby nam na jednopokojowe mieszkanie, ale zdecydowaliśmy się od razu na dwupokojowe, bo też chcieliśmy mieć dzieci. Wzięliśmy mały kredyt z przystępną ratą. Sześć miesięcy później świętowaliśmy parapetówkę we własnym mieszkaniu. Zaprosiliśmy też rodzinę męża. 

- Udało wam się, niezłe mieszkanie - powiedziała żona mojego szwagra - nam nie idzie oszczędzanie. Cały czas coś wypada, to dzieci coś potrzebują. A wiesz, jakie są teraz ceny.

Michał kiwnął głową zgadzając się. Chciałam odpowiedzieć, że po prostu bardziej racjonalnie podeszliśmy do tej kwestii, ale ugryzłam się w język. Po co? Teściowa przez cały wieczór powiedziała tylko kilka słów. Myślała o czymś intensywnie. O czym dokładnie, dowiedzieliśmy się dopiero kilka dni później. 

Przyszła do nas powiedzieć, co wymyśliła.

- Już ciężko mi mieszkać z dziećmi i wnukami. Troje dorosłych i dwoje dzieci w dwóch pokojach - cyrk na kółkach. Musicie pomóc Michałkowi kupić mieszkanie.

- Z jakiej racji? - Nawet Kuba był zaskoczony.

- Wam przecież też pomogli kupić mieszkanie, dobre uczynki trzeba oddawać.

- Być może zdecydujemy się kiedyś się odwdzięczyć, ale na pewno nie tobie i nie Michałowi i jego rodzinie. Nie jesteśmy ci nic winni - powiedziałam, a mój mąż przytaknął. 

- A jaka różnica kto wam pomógł. Ważne, że pomógł! Teraz wasza kolej. Twoi rodzice niczego nie potrzebują, ale Michał potrzebuje pomocy. Szybko spłacicie swój kredyt i będziemy odkładać na mieszkanie. 

Mąż powiedział, że oni mogą oszczędzać na co tylko chcą, a on nie ma zamiaru brać w tym udziału. 

- Brat to dorosły facet, mieszka u ciebie od dziesięciu lat i ma to gdzieś. Skoro pasuje mu takie życie, a ty nic z tym nie zrobiłaś, to teraz się sami dogadujcie. A nie zawracasz nam głowę takimi rzeczami. 

My na swoje mieszkanie też oszczędzaliśmy i ciężko pracowaliśmy. Tak, bez rodziców żony byłoby nam trudniej, ale też włożyliśmy w to swoje pieniądze i siły. Więc jeśli jesteśmy komuś coś winni, to nie tobie, mamo.

- A my będziemy martwić się o swoje własne dzieci - Kuba skończył temat.

Teściowa obraziła się na nas, nawet splunęła na próg przed wyjściem. Jeśli myślała, że w ten sposób uda jej się zmienić naszą decyzję, to bardzo się myliła. Mój mąż oczywiście martwił się kłótnią z matką, ale wkrótce przestał się tym przejmować, szczególnie, kiedy dowiedział się, że wkrótce zostanie ojcem.

Główne zdjęcie: str