„Z mojego taty było niezłe ziółko!” - z ironią powie prawie każde dziecko wychowane w niepełnej rodzinie. Nasza rodzina może nie była całkiem niepełna, ale częściowo. Po rozwodzie rodziców żyliśmy z mamą. Ojciec był ciągle w podróżach służbowych. Nawet przed rozwodem rzadko go widzieliśmy. W zasadzie niewiele się dla nas zmieniło. Przenieśliśmy się do mieszkania babci.
Żyliśmy dobrze, w zgodzie. Mój brat i ja nie potrzebowaliśmy w zasadzie niczego. Ojciec nadal przynosił nam prezenty, wychodził z nami na spacery. Po kilku tygodniach znów wyjeżdżał. Mama nie przeszkadzała nam w kontakcie z ojcem, była tylko z tego powodu szczęśliwa. Chociaż później dowiedzieliśmy się, że rozwód był wynikiem romansu ojca.
Tak więc wyglądała nasza rodzina - ojciec w podróżach, z własnym życiem, a my tu. Ale ciągle przyjeżdżał, nie zapominał o nas. I nigdy nie brakowało nam pieniędzy. Gdy mieliśmy z bratem już po dwadzieścia lat, mama zmarła. Oczywiście ojciec nadal pomagał nam finansowo.
A potem stała się tragedia: ojciec miał poważny wypadek samochodowy. Dzięki Bogu przeżył. Ale jego stan był ciężki. Lekarze dosłownie składali go kawałek po kawałku i nie dawali żadnych gwarancji. Mój brat i ja przychodziliśmy na zmianę, by spędzać noc w sali taty.
Wyszedł z tego! Przez półtora roku balansował na granicy życia i śmierci. Nagrodą było to, że tata wrócił do względnie normalnego życia. Jego koledzy z pracy również nam pomagali, tata miał dużo przyjaciół. Potrzebowaliśmy nie tylko pieniędzy, ale także pomocy w badaniach i rehabilitacji.
I tak wspólnie z ojcem pokonaliśmy trudności. Przyjęli go z powrotem do pracy, znaleziono dla niego posadę dostosowaną do jego możliwości. Mój brat i ja założyliśmy rodziny, urodziły się nam dzieci, tata został szczęśliwym dziadkiem.
Ja i mój brat często odwiedzaliśmy ojca, pomagaliśmy w codziennych obowiązkach, kupowaliśmy jedzenie i nie pozwoliliśmy mu poczuć się samotnym. Kilka lat temu ojciec wpadł na pomysł - kupić domek letniskowy! To była wspaniała myśl, bardzo nam się spodobała, więc wspólnie wybraliśmy domek.
Życie toczyło się spokojnie, wszyscy żyliśmy zgodnie, nic nie zapowiadało nieszczęścia. Ale ono i tak nadeszło. Pewnego dnia ojciec zaprosił nas do siebie. Gdy przyjechaliśmy, zastaliśmy u ojca mężczyznę w wieku trzydziestu lat. Zaniepokojony ojciec przedstawił go nam jako Aleksandra, naszego młodszego brata.
Historia jego urodzenia była zwyczajna: delegacja, romans z miejscową piękną kobietą, nieplanowana ciąża. Trzeba przyznać ojcu, że zachował się jak dżentelmen, nie odmawiał odpowiedzialności za dziecko i był gotów oficjalnie uznać ojcostwo.
Jednak młoda matka niespodziewanie wyszła za innego mężczyznę i wyjechała, nie zostawiając adresu. I teraz ten dorosły już chłopak pojawił się u ojca. Według jego relacji, matka od najmłodszych lat nie ukrywała przed nim historii jego narodzin i prawdziwego ojca.
Od czasu do czasu myślał o spotkaniu, ale jakoś nie było mu po drodze. A tu niespodziewana delegacja właśnie do naszego miasta, okazja, żeby się skontaktować. Ojciec był bardzo zdenerwowany, musieliśmy go trochę uspokoić. Cała sytuacja przypominała brazylijską telenowelę. Nie mieliśmy wątpliwości, że Aleksander jest naprawdę naszym bratem.
Ale po co ojcu ta znajomość? Przecież nie było żadnych więzi rodzinnych. Po spędzeniu dnia Aleksander pożegnał się, a brat odwiózł go na stację. Tata był w takim szoku, że musiałam sprawdzić jego ciśnienie i dać mu tabletki.
Po pewnym czasie stwierdził, że musi iść do notariusza. Powiedział, że zamierza przekazać spadek Aleksandrowi. Zdecydował, że da mu wszystko. W ten sposób ojciec postanowił zrekompensować "dziecku" brak ojcowskiej miłości i troski, brak płacenia alimentów oraz niewywiązanie się z obowiązków rodzicielskich.
Próbowałam przekonać ojca, aby się wstrzymał, zaczekał i lepiej poznał Aleksandra. Ale moje sprzeciwy i próby nie przyniosły skutku, ojciec był uparty jak osioł. Odpowiadał na moje argumenty tym, że brat i ja nigdy nie mieliśmy problemów finansowych, byliśmy otoczeni ojcowską troską i byliśmy zbyt rozpieszczeni, a Olkowi przez całe życie czegoś brakowało, więc przynajmniej teraz możne to naprawić.
Próbujemy z bratem wybić mu ten pomysł z głowy. Przecież to dorosły facet i wychowywał go inny mężczyzna. I zarzuca nam, że nie chcemy, żeby spadek przeleciał nam przed oczami. Oczywiście, to nie byle co, szkoda by było go stracić.
Ale jest też inny aspekt - co, jeśli ten nowy brat dostanie taki prezent, a potem wyrzuci ojca za drzwi? Przecież my go wcale nie znamy! Brat zgadza się z ojcem, że każdy może dysponować swoją własnością tak, jak uważa za stosowne.
Ale jeśli Olek wyrzuci ojca na bruk, to ojciec sam będzie sobie z tym radził. "Na mnie nie licz” - powiedział brat.
Główne zdjęcie: wazne