Nigdy nie przerażała mnie perspektywa wychowywania cudzego dziecka. Przez jakiś czas rozważałam nawet adopcję. Kiedy więc poznałam mojego przyszłego męża Wojtka i dowiedziałam się, że ma córkę, ucieszyłam się.

Paulinka miała wtedy 5 lat. To miła, grzeczna dziewczynka o niebieskich oczach i pięknym uśmiechu. Od pierwszego dnia znalazłyśmy z nią wspólny język i wiele tematów do rozmów.

W głowie mi się nie mieściło, dlaczego jej własna matka odrzuciła tak wspaniałą dziewczynkę po rozwodzie.

Matka Pauliny nawet nie składała jej życzeń na urodziny i tylko od czasu do czasu zostawiała byłemu mężowi koperty z pieniędzmi.

W ogóle nie interesowała się losem swojej córki, ale jak wiadomo każdy ma coś za uszami. Przez kilka miesięcy spotykaliśmy się z Wojtkiem, chodziliśmy na randki, często też na spacery z Paulinką.

Czułam, że to moja prawdziwa rodzina i wierzyłam, że nikt nas nie rozdzieli. Byłam w błędzie. Rok temu pobraliśmy się z Wojtkiem.

Po ślubie on i Paulina przeprowadzili się do mojego mieszkania, ponieważ było większe i bliżej centrum.

Bardzo się martwiłam, jak dziewczynka zareaguje na nowe warunki i fakt, że będzie chodzić do szkoły w nieznanej okolicy.

Ale Paulina była bardzo dzielna i zaangażowała się w urządzanie swojego pokoju (wcześniej nie miała oddzielnego) i poznała się z dziećmi z sąsiedztwa.

Od razu uzgodniliśmy z nią, że kiedyś w przyszłość do Paulinki na pewno wprowadzi się brat lub siostra.

Dziewczynka odpowiedziała mi, że byłaby szczęśliwa, gdyby miała brata lub siostrę. Wiem, że Wojtek był bardzo zdenerwowany naszymi relacjami z jego córką.

Co innego wychodzić razem, a co innego mieszkać razem. Ale kiedy zobaczył, że wszystko idzie dobrze, nawet odetchnął.

Tylko, że nasza idylla nie trwała długo - dokładnie do momentu pojawienia się na naszym progu teściowej.

Mamę Wojtka przed jej powrotem do rodzinnego miasta widziałam tylko raz - na naszym ślubie. Nawet wtedy mówiła do mnie przez zęby, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jestem mile widziana w jej rodzinie.

Ale wtedy nie przejmowałam się teściową - mieszkała daleko od nas ze swoją jakąś niepełnosprawną ciotką. Po jej śmierci mama Wojtka postanowiła zająć się wnuczką.

Od pierwszych dni teściowa beształa mnie za to, że zmuszam Paulinę do sprzątania po sobie zabawek i zmywania naczyń. 

"Dlaczego rozkazujesz dziecku? Jak chcesz mieć porządek, to sama się za to weź, a wnuczkę zostaw w spokoju!” - powiedziała moja teściowa.

W rozmowach ciągle podkreślała, że dla Pauliny jestem nikim, a ona jest bratnią duszą, która zawsze będzie przy niej. Od tego momentu w naszym domu zaczęły się kłótnie i histerie.

Paulina przestała spełniać moje prośby związane ze sprzątaniem domu. Zawsze uciekała do swojego pokoju lub dzwoniła do kochającej babci, żeby się wyżalić.

Powiedziałam o wszystkim mężowi. Rozmawiał z matką, ale nie przynosiło to żadnego efektu. Teściowa coraz częściej robi ze mnie potwora i wychodzi na to, że ona jest tą dobrą.

Teraz jestem w szóstym miesiącu ciąży. Oczywiście chciałabym spędzić ten okres oczekiwania na dziecko w ciszy i spokoju, ale okazuje się, że wiecznie puszczają mi nerwy z powodu teściowej i jej ingerencji w nasze życie.

Któregoś dnia nie wytrzymałam i postawiłam mężowi ultimatum: albo jego matka bierze Paulinkę do siebie i wychowuje ją tak jak chce, albo niech trzyma się od nas z daleka ze swoimi radami i moralizatorstwem.

W niedalekiej przyszłości będę miała co robić i bez szalonej teściowej, a nie chcę się martwić o los przyszłego dziecka.

Mam nadzieję, że jego mama zda sobie sprawę z powagi sytuacji, w przeciwnym razie nie będzie mile widziana w naszym domu. 

Główne zdjęcie: str