Nigdy nie będę taka jak moja teściowa i na tym polega problem.

Pomimo tego, że nie mam jeszcze 23 lat, mamy z mężem już 4-letniego synka. Nawiasem mówiąc, ani przez chwilę tego nie żałowaliśmy. Co prawda na początku nie było łatwo, ale poradziliśmy sobie ze wszystkim.

Mój mąż, Antek, jest trochę starszy ode mnie, ma 26 lat. Nadal ogląda filmy i kreskówki w weekendy. Po pracy potrafi leżeć na kanapie i grać na konsoli.

Próbował mnie nawet w to wciągnąć, ale nic z tego nie wyszło. Rzecz w tym, że pracuje w biurze na dobrym stanowisku i w zasadzie nie mamy żadnych problemów finansowych.

Jest jednak wiele zalet takiego zachowania: Antek uwielbia spędzać czas z dzieckiem. Daje mu mnóstwo prezentów i zabawek (o których najwyraźniej sam od zawsze marzył), nie ma żadnych złych nawyków.

Bardzo kocha też swoją mamę i uwielbia ją odwiedzać. Zawsze jeździmy do teściowej całą rodziną, mamy taką tradycję.

Wydawałoby się, że nie ma żadnych problemów, jednak wszystko nagle się zmieniło. Trzeba przyznać, że mama mojego męża jest wspaniałą kobietą. Nie ma jeszcze 55 lat.

Wygląda świetnie, jest szczupła, zawsze energiczna i uśmiechnięta. Przez jakiś czas chodziłam z nią nawet na jogę. Uczestniczy na poziom zaawansowany, więc przede mną jeszcze sporo pracy.

Pewnie myślisz, że tak naprawdę jest żmiją, prawda? Cóż, jest zupełnie odwrotnie. Pani Weronika nigdy nikogo nie obraziła. Zawsze się uśmiecha i nie cierpi kłótni.

Jest właśnie taką osobą, jaką sobie wyobrażasz, gdy myślisz o sobie w jej wieku. Tyle że ona nie wygląda na swój wiek - najwyżej na 47 lat.

Ale po powrocie od niej do domu zawsze zaczynamy się kłócić z mężem. Ciągle narzeka, że nie potrafię sprzątać mieszkania. Nie potrafię dobrze gotować, rzadko odkurzam i gromadzę brudne naczynia w zlewie.

Jak na razie nie czepia się mojego wyglądu. Wciąż jestem młodsza od jego mamy. Ale kto wie, być może któregoś dnia zacznie krytykować.

Przyznaję, że zachowuję się niewłaściwie, a czasem nawet mówię, że widziałam plamy na podłodze w mieszkaniu jego mamy i tak dalej. Ale oboje wiemy, że jest to aktem desperacji. Ostatnio staram się ograniczać do minimum nasze wizyty u Pani Weroniki.

Nie ze złośliwości, ale dla świętego spokoju. Wyobraźcie sobie, że ostatnio nawet mój syn, po tym, jak usłyszał naszą kłótnię z mężem, zaczął mi zwracać uwagę, że nie spodobała mu się owsianka.

Moje argumenty są następujące: epoka kamienia się skończyła, nasz świat ciągle się rozwija i wszystko jest zautomatyzowane. Stać nas na zakup odpowiedniego sprzętu do domu, wtedy będę miała więcej czasu na to, by nauczyć się gotować.

Do tego zawsze można wszystko zamówić. Mogą przywieźć zarówno artykuły spożywcze, jak i gotowe dania.

Zamiast iść do lasu i patrzeć na drzewa lub ptaki, wolę zostać w domu i obejrzeć ulubiony serial. Taka już jestem, co mogę na to poradzić? Ale dbam o siebie i lubię uczyć się nowych rzeczy.

Przynajmniej chętnie uczestniczę w rozmowach na różne tematy. Zresztą, zanim wyszłam za mąż, Antek nosił mnie na rękach. Czy po to, żebym ciągle wycierała kurz?

Teraz postawiono mi ultimatum: albo wezmę się w garść i nauczę się być gospodynią domową, albo mąż mnie zostawi. Zabierze dziecko.

Zarabia o wiele więcej i pewnie będzie w stanie znaleźć dobrego prawnika. Proszę mi podpowiedzieć, co mam robić? Jak mam się zachować w tej sytuacji?

Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie jestem trochę leniwa. Ale z drugiej strony, mogę naprawdę wziąć się w garść i stać się prawdziwą gospodynią domową. Ale jak długo wytrzymam i czy nie zwariuję... Nie potrafię tego powiedzieć.