"Mąż odszedł z tego świata jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Zdałam sobie sprawę, co mnie czeka z dwójką małych dzieci w ramionach.

Na początku byłam przerażona, ale maleńkie oczka naszych dzieci dały mi wiarę i nadzieję. Kto mógłby im pomóc oprócz mnie?

Ta myśl zakorzeniła się w mojej głowie i pomagała mi walczyć każdego dnia. Myśląc o tamtym czasie, nie mogę uwierzyć, że moje dzieci i ja przetrwaliśmy.

Myślę, że po drodze stawiliśmy czoła każdemu możliwemu wyzwaniu. Były chwile, kiedy nie było nic do jedzenia poza zwykłym makaronem.

Aby nakarmić dzieci, często sama nic nie jadłam. Ale nie obchodziło mnie to: tak długo, jak dzieci nie głodowały.

Bez względu na to, jak było nam ciężko, nigdy nie prosiłam krewnych o pomoc. Nie chciałam się im skarżyć, opowiadać o naszych problemach.

Może się mylę, ale nie chciałam okazywać słabości. Zresztą nie miałam,kiedy okazywać tej słabości. Od rana do nocy pracowałam, a resztę czasu poświęcałam dzieciom.

Jakoś udało mi się przez to wszystko przebrnąć. Dzieci skończyły szkołę, zdały maturę, byłam taka dumna!

A potem poszły na studia i znalazły dobrze płatną pracę. Czasami wydaje mi się, że nasze życie to tylko scenariusz z filmu. Ale cuda się zdarzają...

Teraz moi bliscy robią mi wyrzuty, mówiąc, że nie dałam moim dzieciom tego, co najważniejsze - szczęśliwego dzieciństwa. 

„Dzieci nie wiedziały, co to owoce i słodycze! Tak, sami żyliśmy skromnie, ale przecież przynieślibyśmy chociaż trochę jedzenia. Mogłaś przełknąć swoją dumę!” - wciąż powtarza siostra męża.

Najzabawniejsze jest to, że ich wszystkich nigdy nie interesowało, jak żyjemy. Po tym, jak mój mąż odszedł, prawie straciliśmy kontakt.

Dzieci i ja byliśmy zdani tylko na siebie. A teraz mówią, że powinniśmy poprosić o pomoc. Naprawdę, boję się, że gdybym zwróciła się do nich o pomoc, byłabym im to winna do końca życia.

Nie wiem, może się mylę. Ale jestem pewna, że moje dzieci są teraz szczęśliwe. Wychowałam je na dobrych i uczciwych ludzi.  Mimo, że żyliśmy biednie, napędzała nas miłość, wzajemny szacunek i ciepło.

I naprawdę mam nadzieję, że moje ukochane dzieci będą w stanie zachować te wszystkie wartości. A krewni niech dalej narzekają...”.

Dumna samotna matka, która wychowała dwójkę dzieci, budzi szacunek. Sama zdecydowała, aby nie prosić bliskich o pomoc i należy to uszanować.

Pojawia się jednak jedno pytanie: gdzie wcześniej byli ci wszyscy krewni i dlaczego nie interesowali się życiem nieszczęsnej kobiety? Zwłaszcza, że wszyscy wiedzieli, że została wdową.

Życie wcale nie jest takie proste i każda sytuacja ma drugie dno. Ale najważniejsze jest to, że sobie poradziła i teraz są tego owoce.

Ta historia udowadnia, że dzieci z niepełnych rodzin mogą odnieść sukces i być szczęśliwe. Oby takich historii było jak najwięcej!

Główne zdjęcie: youtube