Mój mąż Tomek od kilku dni nocuje u swojej mamy. Wszystkiemu winne są moje porządki w spiżarni, bo tam trzymał swoje "cenne znaleziska".

Mój mąż i ja mieszkamy razem od sześciu lat. Ogólnie rzecz biorąc, ze wszystkimi jego cechami charakteru pogodziłam się już dawno. Może to ten słynny syndrom siódmego roku, bo zaczyna mnie denerwować.

Tomek ma predyspozycje na prawdziwego zbieracza, potrafi przynieść do domu wszystko. Tak więc w naszym mieszkaniu pojawił się niedokończony drewniany model samolotu, stare samochodziki, pedał od jakiegoś samochodu, a nawet sztanga.

I wszystko byłoby w porządku, ale Tomek nie naprawia tych przedmiotów i nie używa ich w żaden sposób. I tak długo walczyłam, żeby wszystko było w spiżarni, a nie na wierzchu. Teraz tego też żałuję.

Kuchnia w naszym mieszkaniu jest tak ciasna, że trudno się obrócić. Dlatego od samego początku zdecydowaliśmy, że garnki, patelnie i drobny sprzęt AGD (mikser, blender i tak dalej) będziemy przechowywać w spiżarni.

Przez pierwsze kilka lat przybory kuchenne i wszystkie "bogactwa" mojego męża mieściły się tam idealnie.

Z czasem jednak skarby Tomka zaczęły wypadać, gdy otwieraliśmy drzwi do spiżarni. Przez kilka miesięcy prosiłam męża, aby przeniósł swoje śmieci i zrobił miejsce w spiżarni.

Ale na wszystkie moje prośby mąż tylko kiwał głową i na tym się kończyło. Co prawda kilka razy próbował uporządkować swoje półki.

W efekcie okazało się, że każdy zepsuty przedmiot ma swoją "historię", z którą żal mu się rozstawać. Dlatego mąż nigdy nie wyrzucił żadnego ze swoich gratów.

Tymczasem zapasy Tomka wciąż rosły. Zaczął stopniowo zapełniać półki, na których stały garnki z kuchni. Moja cierpliwość skończyła się, gdy zdałam sobie sprawę, że zostały tylko dwie półki na przybory kuchenne.

Ale ani krzyki, ani napomnienia nie działały na mojego małżonka. Oczywiście powiedział, że posprząta, ale dni mijały, a ja miałam dość. W końcu machnęłam na to ręką i stwierdziłam, że sama się tym zajmę.

Okazja nadarzyła się już następnego dnia. Poszłam do spiżarni po patelnię i prawie dostałam sztangą w głowę! Okazało się, że mój mąż postanowił położyć ją na najwyższej półce.

Ta nie wytrzymała ciężaru sprzętu i spadła. A mój mąż nawet nie ćwiczy. Na początku chciałam zadzwonić do Tomka i powiedzieć mu, że jego sprzęt prawie mi zrobił krzywdę.

Ale potem pomyślałam, że może to i dobrze, że ta półka się rozwaliła, bo mam pretekst wszystko wyrzucić.

Razem z synem zaczęliśmy pakować do pudełek przedmioty, które mogły się jeszcze komuś przydać, a wszystkie zepsute trafiły na śmietnik. Po tej "rewizji" spiżarnia stała się o wiele bardziej przestronna.

Zmieściły się tam wszystkie przybory kuchenne, a nawet zostało jeszcze trochę miejsca! Mój mąż zauważył porządek w spiżarni dopiero po tygodniu.

- Widziałaś pokrowiec na kierownicę? Nic nie mogę znaleźć - powiedział Tomek.

- Ten z dziurą i zepsutym zamkiem? - zapytałam.

- No tak, chyba tak. To gdzie jest? - mąż nie odpuszczał.

- W koszu na śmieci - odpowiedziałam.

- Jak to w koszu na śmieci? Żartujesz sobie ze mnie? - zapytał ponownie mój mąż.

- Wcale nie żartuję. Wyrzuciłam twoje śmieci tydzień temu. Widocznie nie są dla ciebie aż tak cenne, skoro dopiero teraz się zorientowałeś - odparłam.

- Zwariowałaś. Jak mogłaś? Tam było tyle przydatnych rzeczy! - oburzył się Tomek.

- To, co uznałam za przydatne, zostawiłam w pudłach, a resztę wyrzuciłam. Sam do tego doprowadziłeś. Ile razy prosiłam cię, żebyś posprzątał? Nic tylko jutro i jutro. No to masz. Prawie spadła na mnie sztanga! A teraz w spiżarni jest czysto i schludnie - próbowałam przemówić mężowi do rozsądku.

- Ja się nie kręcę obok twoich rzeczy ani nie wyrzucam jakichś tuszy do rzęs, lakierów do paznokci i innych, co się walają w łazience. Mam dość! Nie szanujesz mnie jako człowieka! Odchodzę! - oświadczył mi mąż.

Po tej tyradzie Tomek faktycznie zebrał swoje rzeczy i poszedł do matki. Szczerze mówiąc, byłam zszokowana taką reakcją męża i miałam nadzieję, że sam się opamięta.

Tego samego wieczoru zadzwoniła do mnie teściowa i zaczęła mnie namawiać, żebym przeprosiła męża.

Przez pół godziny próbowała mnie przekonać, że mężczyźni zawsze zachowują się jak dzieci, więc trzeba im ulegać.

Oczywiście to nie w jej domu syn robi bałagan, a ja nie zamierzam mu iść na rękę. Przepraszam bardzo, ale mam już jedno dziecko, mojego syna.

Nie zamierzam brać się za wychowanie mężczyzny, który za kilka lat będzie miał 40 lat. Jeśli nie opamięta się i nie wróci do rodziny w ciągu miesiąca, złożę pozew o rozwód. Na szczęście kupiłam mieszkanie, w którym mieszkamy jeszcze zanim się pobraliśmy. 

Główne zdjęcie: photo