Zawsze uważałam, że zemsta nie jest dla mnie. Po co siać negatywność, skoro wszystko w życiu jest ze sobą powiązane? Oczywiście, małostkowa radość jest nieodłączną cechą wszystkich ludzi, tacy już jesteśmy.

Ale cieszyć się z czyjegoś smutku, nawet jeśli jest zasłużony? Tak robią książkowi złoczyńcy, a ja jestem zwykłą kobietą, która nie ma żadnych wrogów. A jak zwykła gospodyni domowa może ich mieć? Ale nie, okazuje się, że mam w sobie pewną dozę gniewu.

Od czego to wszystko się zaczęło... Prawdopodobnie od znajomości. Mój mąż przedstawił mnie swojej matce tuż przed naszym ślubem. Moja teściowa zawsze była kobietą stanowczą, z własnym zdaniem.

I do końca nie chciała mnie poznawać, bo byłam tylko jakąś zwykłą „dziewczyną”, a ona miała nadzieję, że jej syn się opamięta i odwoła ślub. Więc kiedy się spotkałyśmy czułam się bardzo nieswojo. Patrzyła na mnie jak na zwierzę. Z oceniającym spojrzeniem i bez większej chęci na choćby normalną rozmowę.

Mimo to pobraliśmy się. I zaczęliśmy mieszkać w moim jednopokojowym mieszkaniu. Teściowa nie pozwoliła nam mieszkać w z nimi. Chociaż ja sama nie chciałabym być z nią pod jednym dachem. Nawet biorąc pod uwagę trzy pokoje i piękną okolicę. Szczerze mówiąc, zjadłaby mnie.

Wiem o tym, bo przez te wszystkie lata teściowa potrafiła mi dokuczać przez telefon i osobiście, kiedy spotykałyśmy się na święta. Nawet, gdy jej syn przyjeżdżał do niej w odwiedziny. Ja najczęściej odmawiałam takiego zaszczytu, powołując się na opiekę nad dzieckiem lub jakikolwiek inny powód.

Tak, postanowiłam zostać w domu, zostawiając pracę mężowi. Wydawało się to łatwiejsze dla nas obojga. Ja musiałam zajmować się domem i wszystkiego pilnować, a Maciek na nas zarabiał pracując na wyjazdach. I wcale nie jest łatwo nie widzieć swojego męża przez kilka tygodni.

W dodatku nie można go nawet poprosić o zrobienie czegoś w domu. Ale na takie życie oboje się zdecydowaliśmy. W dodatku Maciej jako mężczyzna jest dość leniwy, ale tego domyśliłam się jeszcze w okresie przedmałżeńskim.

Tak czy inaczej, nie mogliśmy kupić większego mieszkania. Zrobiliśmy kilka świetnych remontów, tak. Pojechaliśmy z synem na wakacje, przyznaję. Czas leciał. Ale nie kupowaliśmy jakichś luksusowych rzeczy, z wyjątkiem samochodu mojego męża. Nie przeszkadzało mi to. Nie chciałam się kłócić, nie chciałam nic zmieniać.

Pomyślałam, że po szkole wyślemy syna na studia w większym mieście i tam pójdzie na swoje. Nie widzę nic złego w pozwalaniu dziecku na samodzielność. Mimo że mamy jedno, nie zamierzałam biegać za nim i zatrzymywać go na siłę.

Okazało się, że to za jego tatą trzeba było biegać. Maciej na boku znalazł sobie inną kobietę. Nawet jego mamie się spodobała! Trzeba umieć owinąć sobie ludzi wokół palca. Więc mój mąż się wyprowadził, a potem po cichu się rozwiedliśmy.

Zostałam z synem we własnym mieszkaniu. A były mąż zabrał swoją nową kobietę do mamy. Generalnie nie ma nic więcej do opowiadania. Bo przez cały ten okres byłam w szoku, a mój mózg jakby sam próbował to wymazać.

Pozwoliłam mojemu synowi nadal komunikować się z ojcem, ponieważ moim zdaniem był już dorosły. Chociaż trochę się bałam, że jego ojciec i babcia mogą nastawić go przeciwko mnie, ale co poradzić, nie zmienię już rodziny.

Maciej nie płacił mi alimentów, ale często kupował rzeczy dla syna. Pewnie teściowa miała z tym dużo wspólnego. Nie miałam zamiaru wydawać pieniędzy byłego męża na siebie. A on bardzo dobrze o tym wiedział. Więc nie miałam nic przeciwko temu.

Generalnie jedyne, czego się obawiałam, to zmiana trybu życia. Wydawało mi się, że typowa gospodyni domowa nigdy nie będzie w stanie znaleźć pracy. Przecież nie mam żadnego doświadczenia i nie jestem do tego przyzwyczajona.

Co mogę robić poza utrzymywaniem domu w czystości i porządku? Opiekować się dziećmi? Ale dzieci innych ludzi to dzieci innych ludzi. Potrzebują różnych, odpowiednich podejść i dużo miłości. Nie nadawałam się do tego. Wtedy na ratunek przyszła mi moja przyjaciółka.

Okazało się, że niedaleko naszego mieszkania jest budynek, gdzie biura ma wiele firm. Dostałam tam pracę jako sprzątaczka w kilku firmach jednocześnie. Wycieranie kurzu, odkurzanie, podlewanie kwiatów, mycie.

W sumie dawało mi to niezły zarobek, a pod koniec dnia nie byłam nawet zmęczona. Lata praktyki zrobiły swoje. W dodatku mogłam przyjemnie porozmawiać z młodymi ludźmi, nie siedziałam zamknięta w domu. Wszystko zaczęło się układać.

Ale, jak się okazało, poprawiały się tylko dla mnie. Mąż, jak już wspomniałam, często wyjeżdżał. A w tym czasie jego nowa kobieta miała czas zakosztować wszystkich "rozkoszy" życia z matką Macieja. Nie miała nikogo, komu mogłaby się poskarżyć, więc złość tylko rosła.

A potem matka Maćka złamała biodro. Gniewna kobieta w sile wieku nagle była przykuta do łóżka. Wtedy jej nowa synowa straciła nerwy i po prostu odeszła. Bez ostrzeżenia, jak zrozumiałam. No właśnie, a co z Maciejem? Jak z nim mieszkałam to był zbyt leniwy, żeby wynieść śmieci. A z chorą matką było mu coraz trudniej.

Poza tym czas uciekał, a praca czekała. Jak się zorientowałam, nie miał oszczędności na pielęgniarkę, a moja była teściowa nie chciała leczyć się w szpitalu. Rodzina postanowiła więc zgłosić się do mnie. Ale nie bezpośrednio, tylko przez mojego syna. Opowiedział mi to wszystko w skrócie. I sama wyciągnęłam pewne wnioski. "Babcia potrzebuje pomocy".

Ta kwestia jest wciąż nierozwiązana. Mogę zmienić swój harmonogram pracy i pomóc byłej teściowej. To prawda. Ale... szczerze mówiąc nie mam na to ochoty. Tak, znam ją od wielu lat. Spędziliśmy miłe chwile z jej synem. Wspólne dziecko i wspomnienia. To wszystko. Ale to się nazywa karma, prawda? 

Nie zamierzam celebrować ich smutku, nie muszę. Ale nie chcę też pomagać. Przynajmniej teraz. Muszę to wszystko rozważyć i podjąć decyzję. Minęły trzy dni, a ja wciąż nie mogę się zdecydować. Wole się z tym przespać i przemyśleć wszystko na spokojnie. Może jej przejdzie, życie bywa przewrotne, prawda?

Główne zdjęcie: wazne