Witam. Mam na imię Anna, mam 63 lata. Jestem singielką, emerytką, ale tak naprawdę nadal pracuję. Nasza firma jest niewielka, więc księgowa, którą jestem, nie pracuje zbyt dużo. Odkąd zaczęłam pracować zdalnie, w ogóle nie narzekam na swoją pracę.

Mimo że jestem w podeszłym wieku, doskonale opanowałam obsługę komputera, nie siedzę na ławce jak inne starsze kobiety i nie mam w zwyczaju jeździć o świcie komunikacją miejską do sklepu, by skorzystać z akcji i kupić produkty taniej. Całe szczęście, że starcza mi pieniędzy, a nawet udaje mi się coś zaoszczędzić.

Tak więc mój jedyny syn został ojcem, a ja babcią. Och, co to była za radość! Dziecko otrzymało imię Kajetan. Brzmi bardzo ładnie. Kilka tygodni później pojechałam ich odwiedzić, przywiozłam prezenty dla wnuka oraz kupiłam duży telewizor dla młodej rodziny. W końcu ich rodzina się powiększyła.

Nadal pracowałam, chodziłam na spacery (lubię spacerować po mieście nocą, jak za czasów młodości), i robiłam to, co zwykle. Aż pewnego dnia mój syn przyszedł z ogromnym bukietem kwiatów i pudełkiem moich ulubionych czekoladek.

Niestety okazało się, że nie wszystko dobrze im się układa. Jako głowa rodziny ciężko pracuje, co oczywiście jest godne pochwały. Tyle że jego żona ma pewne problemy. Chodzi o to, że ze względu na jej zawód, nie może pozwolić sobie na to, by nie pracować przez dłuższy czas. Jako że wybrała sobie taki zawód, musi ciągle zdobywać nową wiedzę i umiejętności. Podsumowując, nie może przedłużyć urlopu macierzyńskiego.

Rzecz jasna, nie ma z kim zostawić dziecka, tyle że zatrudnić nianię na pełen etat nie wchodzi w grę. Wózek, ubrania, mleko modyfikowane i nie tylko. O jakiej niani mowa? W takim razie co pozostaje? No właśnie, ukochana babcia. Zajmie się wnukiem, podgrzeje mleko i uśpi dziecko. Cudownie.

Tyle że nie zgadzam się na to. Po pierwsze, mam pracę, z której nie zamierzam rezygnować. Jeśli nadal tam pracuję, to znaczy, że jestem dobra w tym, co robię. Po drugie, mam 63 lata. Nawiasem mówiąc, być może nadal chcę znaleźć sobie mężczyznę. A to nie jest łatwe zadanie i wymaga czasu i zaangażowania. Owszem, kocham Kajtka, ale powiem tak: nie chcę zajmować się dzieckiem. Po prostu jestem zmęczona i nie chcę tego robić.

Swaci mieszkają w innym mieście, dość daleko. Nie ma możliwości zostawienia u nich wnuka. Rozumiem to. Do żłobka nie chcą przyjąć tak małe dziecko, czyli będę musiała opiekować się wnukiem przez co najmniej rok. Po tym czasie nie będę miała już szansy, żeby znaleźć swoje szczęście. Dlatego odmówiłam synowi.

Dziesięć dni później przyjechała do mnie cała rodzina. Nawet nie uprzedzili, że chcą mnie odwiedzić. Zamówiłam jedzenie, a oni nawet nie dali mi szansy złapać oddechu, stawiając takie warunki: jeśli nie zaopiekuję się wnukiem, będą musieli wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania do mojego. Przecież mam dwupokojowe! Opieka nad wnukiem nie będzie konieczna, gdyż zatrudnią nianię dla dziecka. Zatem jest to ultimatum.

Co mam teraz zrobić? Tak naprawdę nie mam wyboru. Albo ja rzucę pracę, albo moja synowa (co zdecydowanie nie wchodzi w grę), albo wszyscy się do mnie wprowadzą.

Mam 2 przemyślenia na ten temat: dawniej było dużo mniej udogodnień i wychowywano nie jedno, a dużo więcej dzieci. Dlaczego teraz jest zupełnie inaczej? Do tego rozmawiałam z moją znajomą. Miała podobną sytuację: rzuciła pracę, żeby zająć się wnuczką. Tyle że potem nie mogła wrócić do pracy, a dzieci jej nie potrzebowały: wnuczka poszła do przedszkola, a ich życie wyglądało tak jak kiedyś. Żadnej wdzięczności.

Nigdy nie sądziłam, że odmówię pomocy własnemu synowi. Mówią, że człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi.

Główne zdjęcie: wazne